Zagrożenie wojną. Premier podwyższył stopień alarmowy CHARLIE-CRP - Od godz. 21 na terenie POlski obowiązuje stopień alarmowy CHARLIE-CRP. Do 4 marca obowiązywać będą
POLSKI SYSTEM OBRONNOŚCI PAŃSTWA A WSPÓŁCZESNE ZAGROŻENIA DLA BEZPIECZEŃSTWA Abstrakt: W artykule poruszono kwestie, które stanowią ważny element w utrzymywaniu i zapewnianiu bezpieczeństwa oraz stabilności państwa. Artykuł charakteryzuje współczesne zagrożenia dla Polski, a także przedstawia proces funkcjonowania poszczególnych
Koniec roku sprzyja podsumowaniom. W cyklu #najlepRze2022 przypominamy teksty z 12 miesięcy tego roku, które wzbudziły najwięcej zainteresowania, emocji i Państwa reakcji. Jaka jest definicja
CERT dla sił zbrojnych. Żadna z polskich instytucji rządowych nie jest jednak w stanie samodzielnie bronić się przed atakami hakerów, dlatego CERT Polska we współpracy z Departamentem Bezpieczeństwa Teleinformatycznego ABW stworzył system wcze-snego ostrzegania o zagrożeniach internetowych o nazwie ARAKIS. Zawiadamia on
Rosja nie ma potencjału militarnego. Gen. Skrzypczak: Zagrożenie III wojną światową nie istnieje. Rosja nie ma potencjału militarnego. Jakub Mikulski. 16.01.2023. Konflikt na Ukrainie „nie
Oznaczałoby to natychmiastowe zagrożenie wojną dla nas wszystkich, nawet dla Waszyngtonu – przekonywał. Zdaniem węgierskiego premiera Sojusz powinien "zapomnieć" o integracji Ukrainy z NATO i uzgodnić z Moskwą nową architekturę bezpieczeństwa.
. Opublikowano: 2021-08-07 12:40: Dział: Polityka Przyszła wojna. "Trudno ocenić, które zagrożenie jest dla Polski bardziej destrukcyjne: militarne czy propagandowe" Polityka opublikowano: 2021-08-07 12:40: autor: Fratria Zespół Dokumentacji i Analiz Reduty Dobrego Imienia przedstawił raport na temat hipotetycznej wojny w krajach bałtyckich i w Polsce. Raport zatytułowany jest „Si vis pacem – para bellum”. Stara rzymska sentencja „Jeśli chcesz pokoju, gotuj się do wojny” jest zawsze aktualna. A to dlatego, że nadal mamy do czynienia ze starym jak świat zjawiskiem – homo homini lupus est (człowiek człowiekowi wilkiem). Rosja zajęła 20 proc. terytorium Gruzji, sieje zamęt w Abchazji, Osetii, na wschodniej Ukrainie, którą de facto okupuje. Oficjalnie nie było żadnej agresji ani wypowiedzenia wojny, ale za pomocą tzw. zielonych ludzików zmieniono terytorialne status quo i Krym stał się rosyjski, wraz z nową strefą morską. Władimir Putin twierdzi, że naród ukraiński nie istnieje, a Ukraińcy to południowo-wschodni Rosjanie. Rosjanie żyją także w Estonii, na Łotwie i Litwie. Pewnie znaleźliby się także i w Polsce, gdyby wkroczyła tu armia rosyjska. … Teraz za 2,90 zł za pierwszy miesiąc uzyskasz dostęp do tego i pozostałych zamkniętych artykułów. Kliknij i wybierz e-prenumeratę. Wchodzę i wybieram Publikacja dostępna na stronie:
W czerwcu 2022 r. dla 49,1 proc. respondentów obecna sytuacja na terytorium Ukrainy stanowi duże zagrożenie dla gospodarki w Polsce, to o 4,7 pkt. proc. więcej w porównaniu do poprzedniego miesiąca - podał Główny Urząd Statystyczny. Przeciętne zagrożenie w związku z wojną odczuwa 35,7 proc. odpowiadających na pytania. Małe zagrożenie deklaruje 13,5 proc., zaś brak zagrożenia stwierdziło zaledwie 1,7 proc. respondentów. Jak wynika z badania GUS, w przypadku 15,8 proc. respondentów obecna sytuacja na terytorium Ukrainy stanowi duże zagrożenie dla ich osobistej sytuacji finansowej. Przeciętne zagrożenie odczuwa 34,3 proc. odpowiadających na pytania dotyczące koniunktury konsumenckiej. Małe zagrożenie deklaruje 30,0 proc., natomiast brak zagrożenia stwierdziło 19,9 proc. respondentów. Biura do wynajęcia. Zobacz oferty na Ze szkodą dla biznesu. Świat uszyty pod mężczyzn Tauron, ABB i Siemens w awangardzie. Bez takich pomysłów rewolucja nigdy się dokona Zmiany w zarządzie Columbus Energy KOMENTARZE (0) Do artykułu: W czerwcu 49,1 proc. badanych uważa, że wojna w Ukrainie stanowi duże zagrożenie dla gospodarki Polski - GUS
30 tys. wojsk pozostawionych na Białorusi tworzy trwałe i realne zagrożenie dla Polski, Ukrainy i państw bałtyckich. To odczuwalny skutek najnowszej rosyjskiej ekspansji militarnej, i to taki, który dużo zmienia dla naszego bezpieczeństwa. Wielu obserwatorów wydarzeń ostatnich tygodni tego się właśnie obawiało: że jak Rosjanie raz wejdą, to już nie wyjdą. W międzyczasie padło zapewnienie – i to na najwyższym państwowym szczeblu, złożone przez Władimira Putina przy okazji rozmów z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem – że rosyjskie wojska po zakończeniu ćwiczeń opuszczą Białoruś. Ale okazało się, że cykl manewrów trwa, a wojska Rosji są w nich niezbędne. „W związku ze wzrostem aktywności wojskowej w pobliżu zewnętrznych granic Państwa Związkowego i zaostrzeniem sytuacji w Donbasie prezydenci Republiki Białoruś i Federacji Rosyjskiej postanowili kontynuować kontrolę sił odpowiedzi Państwa Związkowego” – oświadczył minister obrony Białorusi Wiktar Chrenin. Szef sztabu Wiktar Hulewicz dodał: „Białoruś ma prawo żądać wycofania wojsk USA i poszczególnych państw NATO od granic Białorusi i Państwa Związkowego”. Rosjanie pozostaną więc na Białorusi najpewniej tak długo, jak wojska NATO będą obecne w Polsce, na Litwie i Łotwie. Czyli bezterminowo. Czytaj też: Pull up, pull up! USA podniosły alert w sprawie Ukrainy Możliwość ataku jądrowego z terenu Białorusi Można pewnie długo snuć rozważania, czy Aleksandr Łukaszenka sam tego chciał, czy został do tego zmuszony. Czy ta „pokojowa inwazja” na Białoruś była głównym celem przemieszczeń wojsk z ostatnich dwóch miesięcy, czy korzyścią uboczną wynikłą z budowy zgrupowania mającego zagrażać Ukrainie od północy. Można się zastanawiać, czy powtarzanie po niespełna pół roku scenariusza ćwiczeń znanego z jesiennego Zapadu-21 miało sens. Wszystko to ma jednak już tło historyczne dla sytuacji bieżącej. Ilu dokładnie Rosjan przyjęła gościnna ziemia białoruska? Na podstawie danych z transportów i ćwiczeń można mówić o 25 tys. – tyle podaje analizujący szczegółowo dyslokację rosyjskich wojsk wokół Ukrainy Konrad Muzyka. W amerykańskich i zachodnieuropejskich mediach znajdziemy też liczbę 30 tys. Oficjalnych danych Białoruś i Rosja nie ujawniły, mimo że są do tego zobowiązane w ramach mechanizmu przejrzystości wojskowej OBWE. Nie odpowiedziały też na protesty Litwy i Ukrainy. Niezależnie od faktycznej liczby ustanowienie tej skali trwałej obecności wojskowej Rosji na Białorusi zmienia zasadniczo krajobraz strategiczny u granic Polski i na wschodniej flance NATO. O ile we wrześniu, w czasie ćwiczeń Zapad-21, rosyjskich wojsk na Białorusi było ok. 5 tys., o tyle teraz można mówić o co najmniej pięciokrotnym zwiększeniu ich liczby. Poszerzyły się też reprezentowane przez te wojska zdolności – w tej chwili chodzi nie tylko o lekkie siły powietrznodesantowe, jakie dominowały w czasie Zapadu, ale również pancerne, zmechanizowane, artylerię rakietową dużego zasięgu, nowoczesne lotnictwo myśliwskie i uderzeniowe, a także zaawansowane systemy obrony powietrznej. Najbardziej niepokojące wydaje się rozmieszczenie na Białorusi wyrzutni rakietowych typu Iskander, zdolnych do strzelania pociskami balistycznymi i manewrującymi o zasięgu minimum 500 km i do przenoszenia głowic nuklearnych. Potwierdzenie „nuklearyzacji” Białorusi przez Rosję jeszcze nie nastąpiło, ale możliwość przeprowadzenia ataku jądrowego z terytorium Białorusi musi być brana pod uwagę i stanowi poważne zakłócenie regionalnej równowagi strategicznej. Czytaj też: Czy Ukraina ma się jak bronić? Druga militarna wyspa Rosji Fakt zostawienia tych sił na Białorusi w krótkiej perspektywie najbardziej zagraża Ukrainie. Nadal nie można wykluczyć nagłej inwazji lądowej albo serii uderzeń powietrzno-rakietowych, w których siły rosyjskie na Białorusi odegrałyby rolę bezpośrednich wykonawców albo strażników północnej flanki. Ich rola wzrosłaby istotnie, gdyby Rosja zdecydowała się na uderzenie na Kijów, dokąd z Białorusi jest po prostu bliżej. Tak czy owak, jeśli Rosjanie zostaną na Białorusi, by równoważyć potencjał NATO zgromadzony w Polsce i państwach bałtyckich, ich obecność będzie stałym zagrożeniem, zmuszającym Zachód do utrzymywania podwyższonej czujności i komplikującym wojskowe plany. Rosja uzyskuje bowiem dogodną pozycję do zaatakowania kluczowych dla wschodniej flanki obszarów, a jej zdolności oddziaływania z dystansu pozwalają wykorzystać Białoruś do szachowania centrów decyzyjnych zachodnich państw. W sąsiedztwie Polski i Litwy powstaje druga militarna wyspa Rosji po Obwodzie Kaliningradzkim. Najbardziej zagrożony będzie obszar pomiędzy tymi wyspami – tzw. przesmyk suwalski. Wąski na niecałe 100 km obszar terytorium Litwy stykający się z naszą Suwalszczyzną stanowi w sytuacji zagrożenia militarnego dla państw bałtyckich prawdziwy korytarz życia, przez który muszą iść transporty lądowe ludzi i sprzętu. Od zachodu korytarz ten przylega jednak do strefy zmilitaryzowanej, jaką jest Obwód Kaliningradzki, z którego w każdej chwili może wyjść natarcie na wschód. Ograniczona faktycznie od lat wojskowa suwerenność Białorusi kazała się zastanawiać, czy jej terytorium będzie wykorzystywane przez Rosję do odcięcia lądowego połączenia państw bałtyckich z resztą NATO. Teraz, po wejściu Rosjan na Białoruś z intencją zostania na stałe, perspektywa zaciśnięcia się tych cęgów jest stuprocentowa. Dla Sojuszu oznacza to konieczność aktualizacji planów operacyjnych dotyczących Polski i państw bałtyckich. Od tej pory nie będzie można liczyć na „neutralność” Białorusi, która i tak stała pod znakiem zapytania. W przypadku konfliktu będzie ona krajem wrogim, z którego przyjść może atak i który może trzeba będzie zaatakować. Oczywiście problem ten dotyczy NATO na poziomie planowania sojuszniczego, ale piętro niżej, na poziomie narodowym, dylematy te mają Polska, Litwa i nawet Łotwa, oddalona bardziej na północ. Położenie Litwy zmienia się przy tym w najbardziej drastyczny sposób – będzie z dwóch stron graniczyć ze stacjonującymi wojskami rosyjskimi, a wróg może się znaleźć 20 km od jej stolicy. Tubylewicz: Putin wciągnie Szwecję i Finlandię do NATO? Rakiety, które zagrażają Warszawie Polska wcale nie będzie w lepszej sytuacji, zmienią się tylko kierunki. To, co Litwie będzie zagrażać z południowego zachodu i wschodu, na Polskę czyhać będzie od północy i wschodu. Siły rosyjskie obecne w Obwodzie Kaliningradzkim są prawdopodobnie mniejsze od tych wysłanych na Białoruś, ale odpowiadają korpusowi wojsk lądowych mającemu wsparcie lotnicze, rakietowe i morskie. Jeśli na Białorusi Rosjanie zgromadzili siły porównywalne lub większe, są w stanie wyprowadzić przeciwko Polsce atak, którego najbardziej obawiają się zarówno nasi dowódcy, jak i oficerowie NATO: odcinający północno-wschodnią część kraju, blokujący sojuszniczą pomoc dla Litwy i zagrażający wprost Warszawie. Nieraz pisałem już o niebezpieczeństwie związanym z rosyjskimi formacjami uderzeniowymi stojącymi na tzw. bramie brzeskiej, oddalonej o niecałe 150 km od polskiej stolicy. Pojawienie się batalionowych grup bojowych wojsk zmechanizowanych każe jeszcze poważniej działać w kierunku wzmocnienia obrony na wschodzie, przyspieszenia budowy 18. Dywizji Zmechanizowanej i doinwestowania wczesnego ostrzegania, o ile w ogóle o czymś takim w polskich warunkach można mówić. Budowa zapory na granicy pomoże tylko częściowo, bo stalowe ogrodzenie z kamerami i czujnikami będzie stało na jej leśnym i polnym odcinku. Polska powinna już pomyśleć, jak wzmocnić i ochronić odcinek rzeczny. W czasie niekończących się ćwiczeń Rosjanie postawili bez problemu pontonowy most dla czołgów na o wiele szerszej od Bugu Prypeci. Obecność na Białorusi rosyjskich rakiet, lotnictwa i systemów obrony powietrznej jeszcze zwiększy to zagrożenie. Rozstawienie za naszą wschodnią granicą systemów S-400 utrudni operowanie polskich F-16 na wschód od Warszawy. Wyrzutnie Iskander, które do tej pory zagrażały polskiej stolicy od północy, teraz będą mogły ostrzelać ją i ze wschodu. Zwiększa to ryzyko tzw. ataku saturacyjnego, przed którym trudno się obronić najlepszym nawet systemom antyrakietowym – a Polska jak na razie nie ma żadnego. Oczywiście bezbronni nie jesteśmy – zasięg pocisków JASSM i JASSM-ER naszych F-16, a w przyszłości także pocisków ATACMS na wyrzutniach HIMARS, pozwoli eliminować cele na Białorusi i w Obwodzie Kaliningradzkim bez zbliżania się do granic, ale te środki dalekiego rażenia zamówiliśmy, nie uwzględniając rosyjskiej niespodzianki na Wschodzie. Będzie ich po prostu za mało jak na liczbę potencjalnych celów. Ewentualna odpowiedź na atak musi więc być sojusznicza, a ponieważ czasu na nią będzie niezwykle mało, samoloty i wyrzutnie rakietowe NATO powinny stacjonować w Polsce. No i reakcja Sojuszu musi być natychmiastowa. W NATO na pewno są wojskowi, którzy zdają sobie sprawę ze wzrostu zagrożenia, ale czy politycy pozwolą im podnieść gotowość do odpowiedzi, tego jak zwykle nie wiadomo. Czytaj też: Co grozi Rosji? „Zareagujemy mocno”. UE ma pakiet sankcji Jak zareaguje NATO Zwłaszcza że kontekst dyplomatyczno-polityczny może nie sprzyjać decyzjom, które Rosja odbierze jako eskalację ze strony NATO. Można w ciemno obstawiać, że Kreml podniesie rwetes, gdy tylko wyczuje jakąś chęć odpowiedzi na militarną aneksję Białorusi. I jest tak samo pewne, że w krajach NATO znajdzie się silna opozycja wobec wzmacniania wschodniej flanki w odpowiedzi na przybliżenie się Rosjan. W końcu wszystkim zależy na deeskalacji, a nadzieja na nią może prysnąć w każdej chwili. To, że na Białoruś wjechało trzy razy więcej wojska i o wiele groźniej uzbrojonego, niż mają w Polsce Amerykanie, może nie trafiać do wszystkich. Może być jeszcze gorzej – pojawić się mogą cudowne recepty polegające na wycofaniu sojuszniczych wojsk. Taki scenariusz w obecnym klimacie wydaje się nie do zrealizowania, ale NATO i tak będzie miało dylemat. Jak się zachować? Zażądać wyjazdu Rosjan? Powołać się na obietnicę Putina wobec Macrona? Zaproponować jakieś negocjacje z perspektywą obustronnej redukcji wojsk? A może rozmieścić nowe, narażając się na wściekłość Putina? Jeśli NATO nie zareaguje na faktyczne zajęcie Białorusi przez Rosję, pogorszy swoje położenie militarne, ale realny problem będą miały Polska i Litwa. I mogą z nim zostać same. Rosjanie lubią mówić o Białorusi jako o strategicznym „balkonie” wcinającym się na kilkaset kilometrów w głąb obszaru przez Rosję niekontrolowanego i jej niechętnego. Wejście na ten balkon zbliża rosyjskie wojska do terytorium NATO, a zatem ułatwia i przyspiesza użycie siły, umożliwia stosowanie militarnego zastraszania, pozwala używać środków rozpoznania, by zaglądać sąsiadom nie tylko w okna, ale i do kuchni. Można śmiało powiedzieć, że na naszym osiedlu, na balkonie bezpośrednio sąsiadującym z naszym mieszkaniem, pojawiła się właśnie duża grupa agresywnych i uzbrojonych mężczyzn, którzy głośno wykrzykują, że zaraz zrobią porządek u nas w domu, a nasi goście mają wy...jeżdżać. To może być wstęp do większej rozróby. Czytaj też: Ławrow. Wszystkie twarze człowieka Putina
Skąd to zagrożenie wojną nuklearną? „Groźba zagłady ludzkości w katastrofie nuklearnej jest realna. Wciąż istnieje, (...) choć zimna wojna zakończyła się przeszło dziesięć lat temu” (były amerykański sekretarz obrony Robert S. McNamara oraz James G. Blight, profesor stosunków międzynarodowych na Watson Institute for International Studies). W ROKU 1991, po zakończeniu zimnej wojny, minutową wskazówkę słynnego zegara sądu ostatecznego cofnięto tak, by wskazywała 17 minut przed dwunastą. Zegar ten, widniejący na okładce czasopisma Bulletin of the Atomic Scientists, symbolizuje bliskość potencjalnej wojny nuklearnej. Nigdy wcześniej — odkąd w roku 1947 symbol ten się pojawił — wskazówka nie była cofnięta tak daleko jak w roku 1991. Niestety, później znów posuwano ją do przodu. Na przykład w lutym 2002 roku zegar zaczął pokazywać za siedem dwunastą i było to trzecie przesunięcie do przodu od zakończenia zimnej wojny. Z jakiego powodu wydawcy tego czasopisma naukowego uznali, że wskazówkę trzeba ustawić bliżej dwunastej? Dlaczego uważają, że wciąż zagraża nam wojna nuklearna? I co stoi na drodze do pokoju? Tajemnica tak zwanej redukcji „Nadal istnieje przeszło 31 000 pocisków nuklearnych” — wyjaśnia Bulletin of the Atomic Scientists. Dodaje też: „Dziewięćdziesiąt pięć procent tej broni znajduje się w USA i Rosji, a ponad 16 000 głowic jest w stałej gotowości bojowej”. Ktoś mógłby zwrócić uwagę na pozorną rozbieżność, jeśli chodzi o liczbę głowic jądrowych. Czyż oba supermocarstwa nuklearne nie deklarowały redukcji takich pocisków do 6000 po każdej ze stron? W tym właśnie tkwi tajemnica tak zwanej redukcji. W raporcie organizacji Carnegie Endowment for International Peace wyjaśniono: „Liczba 6000 głowic odnosi się do specyficznych metod obliczeniowych, ustalonych podczas START [Rozmów w sprawie redukcji zbrojeń strategicznych]. Oba państwa zachowują tysiące dodatkowych rakiet taktycznych i broń rezerwową” (kursywa nasza). Według Bulletin of the Atomic Scientists „wiele, jeśli nie większość, amerykańskich głowic wyłączonych z systemu gotowości bojowej nie zostanie rozmontowanych, lecz będą przechowywane w magazynach (razem z 5000 głowic, które już tam są)”. A zatem oprócz tysięcy gotowych do użycia pocisków strategicznych — które można przesyłać bezpośrednio z jednego kontynentu na drugi — istnieje tysiące innych rakiet oraz mnóstwo taktycznej broni jądrowej przystosowanej do ataku na bliższe cele. Nie ulega wątpliwości, że dwa nuklearne supermocarstwa wciąż posiadają w swych arsenałach broń, którą mogłyby kilkakrotnie zgładzić całą ludzkość! Przechowywanie tak dużej ilości niebezpiecznych środków rażenia stwarza zagrożenie, że pocisk nuklearny zostanie wystrzelony przypadkowo. Przypadkowa wojna nuklearna „Amerykańskie siły nuklearne korzystają z systemów wczesnego ostrzegania” — oświadczyli cytowani wcześniej Robert S. McNamara i James G. Blight. Co to oznacza? „Nasze głowice bojowe mogą zostać odpalone, gdy rosyjskie pociski będą jeszcze w powietrzu. Od pierwszej informacji o ataku Rosjan do wystrzelenia naszych rakiet upłynie najwyżej 15 minut”. Według byłego oficera amerykańskiego, który sprawował nadzór nad wyrzutniami pocisków strategicznych, „praktycznie wszystkie rakiety rozmieszczone na lądzie są gotowe do odpalenia w ciągu dwóch minut”. Stan pełnej gotowości bojowej wiąże się z niebezpieczeństwem, że pocisk zostanie wystrzelony wskutek fałszywego alarmu. Jak napisano w artykule opublikowanym na łamach & World Report, „podczas manewrów wojsk amerykańskich kilka razy pomyłkowo wydano rozkaz odpalenia pocisku z ładunkiem jądrowym”. Podobne fałszywe alarmy zdarzały się też w Rosji. Kiedy w roku 1995 norweską sondę badawczą wzięto za pocisk rakietowy, prezydent Rosji rozpoczął procedurę umożliwiającą wystrzelenie rakiet z głowicami jądrowymi. Ciągła gotowość bojowa sprawia, że ludzie odpowiedzialni za podejmowanie decyzji są pod niesamowitą presją. Na szczęście dotąd w porę uświadamiali sobie, że ostrzeżenia są fałszywe, co zapobiegło wybuchowi konfliktu nuklearnego. Komentując incydent z 1979 roku, pewien badacz wyjaśnił: „Amerykańskie rakiety nie zostały odpalone, ponieważ dzięki satelitom systemu wczesnego ostrzegania ustalono, że w powietrzu nie ma żadnych radzieckich pocisków”. Jednakże sprawność takich systemów z czasem się obniża. Naukowcy obawiają się, że „większość rosyjskich satelitów systemu wczesnego ostrzegania już nie funkcjonuje lub zboczyła z wyznaczonej orbity”. Dlatego, jak kilka lat temu oświadczył emerytowany amerykański wiceadmirał, „niebezpieczeństwo uderzenia wyprzedzającego, wystrzelenia rakiety w wyniku nieporozumienia albo przekazania władzy w niewłaściwe ręce jest dziś równie wielkie, jak w przeszłości”. Nowe mocarstwa nuklearne Wprawdzie główne arsenały jądrowe należą do dwóch supermocarstw, ale taką broń posiadają również Chiny, Francja i Wielka Brytania. Od niedawna do grona państw oficjalnie uznawanych za mocarstwa nuklearne, należących do tak zwanego klubu atomowego, zaliczyć można też Indie i Pakistan. Istnieją również podejrzenia, że kilka innych krajów, w tym Izrael, próbuje uzyskać broń jądrową, a może nawet już ją posiada. Spór polityczny między członkami wspomnianego klubu, łącznie z należącymi do niego od niedawna, mógłby doprowadzić do wojny jądrowej. „Podczas konfliktu między Indiami a Pakistanem (...) kraje te zbliżyły się do wojny nuklearnej bardziej niż jakiekolwiek inne państwa od czasu kryzysu kubańskiego” — oświadczono na łamach Bulletin of the Atomic Scientists. Tak napięte stosunki na początku 2002 roku sprawiły, że dla wielu groźba ataku jądrowego stała się naprawdę realna. Prawdopodobieńtwo użycia bomby jądrowej zwiększyło się też wskutek rozwoju prac nad innymi rodzajami broni masowej zagłady. W dzienniku The New York Times na temat tajnego raportu Pentagonu powiedziano, że częścią amerykańskiej polityki nuklearnej może być między innymi „wykorzystanie pocisków jądrowych w celu zniszczenia należących do wroga składnic broni biologicznej i chemicznej oraz innych środków masowego rażenia”. Ataki terrorystyczne z 11 września 2001 roku wzbudziły w ludziach jeszcze inne obawy. Obecnie wiele osób jest zdania, że broń nuklearną próbują zdobyć — a może nawet już mają — organizacje terrorystyczne. Jak to możliwe? Terroryści a „brudne bomby” Czy można skonstruować bombę jądrową z materiałów sprzedawanych nielegalnie? Według czasopisma Time odpowiedź jest twierdząca. Podano w nim, że powstał specjalny zespół mający na celu zwalczanie nuklearnego terroryzmu. Jak dotąd zespół ten domowym sposobem „zbudował przeszło tuzin” bomb „z materiałów, które można nabyć w przeciętnym sklepie z częściami elektronicznymi, i z izotopów promieniotwórczych dostępnych na czarnym rynku”. Procesy rozbrojeniowe i demontowanie głowic nuklearnych zwiększają prawdopodobieństwo kradzieży ładunków jądrowych. „Usunięcie tysięcy rosyjskich ładunków nuklearnych z dobrze strzeżonych rakiet, bombowców oraz okrętów podwodnych i przeniesienie ich do słabiej zabezpieczonych magazynów sprawia, że stają się łakomym kąskiem dla zdeterminowanych terrorystów” — powiedziano w czasopiśmie Time. Gdy elementy takiej broni dostaną się w ręce niewielkiej grupy, wkrótce może się ona stać członkiem „klubu atomowego”! Aby wejść w posiadanie broni jądrowej, nie trzeba nawet konstruować bomby — zapewnia magazyn Peace. Wystarczy pozyskać odpowiednią ilość materiału rozszczepialnego, czyli pewnych izotopów uranu lub plutonu. We wspomnianym magazynie zauważono: „Terroryści dysponujący uranem wykorzystywanym do konstruowania nowoczesnej broni mogliby z łatwością spowodować eksplozję, upuszczając jedną połowę ładunku na drugą”. Ile takiego wzbogaconego materiału jądrowego musieliby zdobyć? „Wystarczyłyby trzy kilogramy”. To prawie tyle samo, ile w 1994 roku skonfiskowano przemytnikom na terenie Czech! Do skonstruowania bomby mogą też posłużyć odpady nuklearne. Jak powiedziano na łamach magazynu The American Spectator, „specjaliści szczególnie obawiają się śmiercionośnego połączenia odpadów radioaktywnych z konwencjonalnymi materiałami wybuchowymi”. Powstają w ten sposób tak zwane brudne bomby, czyli bomby radiologiczne. Jak poważne zagrożenie stwarzają? Do produkcji brudnych bomb wykorzystuje się „konwencjonalne środki wybuchowe, które mają rozproszyć wysoce radioaktywny materiał i skazić wyznaczone cele, zamiast niszczyć je eksplozją i gorącem” — wyjaśnia gazeta IHT Asahi Shimbun. Podaje też: „Mogą one wywołać u ludzi najróżniejsze objawy: od choroby popromiennej aż po powolną śmierć w męczarniach”. Chociaż zdaniem niektórych użycie łatwo dostępnych odpadów nie spowodowałoby masowych szkód, wiele osób martwi to, że na czarnym rynku można zdobyć wzbogacony materiał nuklearny. W przeprowadzonej niedawno ankiecie przeszło 60 procent respondentów z całego świata wyraziło obawy, że terroryzm jądrowy pojawi się w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Nie ulega wątpliwości, że wciąż zagraża nam konflikt nuklearny. W londyńskim tygodniku Guardian Weekly z 16-22 stycznia 2003 roku napisano: „Prawdopodobieństwo, że USA posuną się do użycia broni jądrowej, jest największe od czasu, gdy znajdowaliśmy się w najbardziej ponurym okresie zimnej wojny. (...) USA stopniowo obniżają kryteria stanowiące podstawę ataku nuklearnego”. Warto się zatem zastanowić: Czy da się uniknąć wojny jądrowej? Czy jest jakaś nadzieja, że świat zostanie uwolniony od tego zagrożenia? Odpowiedzi na te pytania udzieli następny artykuł. [Ramka na stronie 6] Druga era nuklearna? W czasopiśmie The New York Times Magazine felietonista Bill Keller (obecnie redaktor naczelny gazety The New York Times) stwierdził, że weszliśmy w drugą erę nuklearną. Pierwsza trwała do stycznia 1994 roku, kiedy to władze Ukrainy zgodziły się oddać broń pozostałą po byłym Związku Radzieckim. Dlaczego jednak ów dziennikarz napisał o drugiej erze nuklearnej? Bill Keller wyjaśnia: „Początek drugiej ery nuklearnej ogłosiło pięć próbnych wybuchów, które przeprowadzono w 1998 roku na pustynnym terenie w stanie Radźasthan z inicjatywy nowo wybranego nacjonalistycznego rządu Indii. Dwa tygodnie później jego śladami poszedł Pakistan”. Czym te próby jądrowe różniły się od poprzednich? „Broń tę wyprodukowano z myślą o ataku na konkretny region”. Czy świat, w którym wyłoniły się dwa kolejne mocarstwa nuklearne, jest bezpieczniejszy? Bill Keller pisze dalej: „Pojawienie się nowego kraju posiadającego broń jądrową zwiększa niebezpieczeństwo wybuchu wojny z udziałem któregoś z takich państw” („A jednak do pomyślenia”, The New York Times Magazine z 4 maja 2003, strona 50). Sytuację dodatkowo komplikują doniesienia o tym, że Korea Północna może mieć „wystarczającą ilość plutonu, by skonstruować sześć bomb atomowych. (...) Z każdym dniem rośnie ryzyko, iż Korei Północnej uda się wyprodukować nowe bomby jądrowe, a nawet wypróbować jedną z nich, by dowieść, że odniosła sukces” (The New York Times, 18 czerwca 2003). [Ilustracja na stronie 7] Przedstawiciel jednego z rządów demonstruje atrapę atomowej „bomby walizkowej” [Prawa własności] AP Photo/Dennis Cook [Ilustracja na stronie 7] Stare systemy wczesnego ostrzegania są w coraz gorszym stanie [Prawa własności] Zdjęcie: NASA [Prawa własności do ilustracji, strona 5] Zdjęcie Ziemi: NASA
Ekonomista o największym zagrożeniu dla polskiej gospodarki. Przewiduje koniec 500 plus i obniżki emerytur 23 lipca 2022, 10:47. 2 min czytania Ekonomista Andrzej Rzońca, były członek Rady Polityki Pieniężnej i były główny ekonomista Platformy Obywatelskiej, uważa, że rząd musi przestać wydawać więcej, niż zarabia. Odradza podnoszenie podatków, czego alternatywą są oszczędności, które jak przewiduje, będą gigantyczne. O przyszłości bez 500 plus i z niższymi emeryturami mówił w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Ekonomista Andrzej Rzońca | Foto: Wojciech Strozyk/REPORTER / East News — Jeżeli będziemy ściśle trzymać się zasady, że państwo wydaje tyle, ile zbierze podatków, to nie tylko znikną jego problemy finansowe, ale też odmieni się debata publiczna — tłumaczy ekonomista Andrzej Rzońca w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Jako powody obecnej wysokiej inflacji w Polsce wskazuje błędy NBP: spóźnione podwyżki stóp procentowych i utratę wiarygodności — Inflacja w dużej części zależy od tego, co ludzie na jej temat sądzą — wskazuje ekonomista Więcej takich informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu Ekspert zauważa, że ze względu na niekonwencjonalną politykę banków centralnych w czasie pandemii, inflacja jest wszędzie. Wskazuje jednak, że w Polsce inflacja jest wyższa z dwóch powodów. "Zagubienie NBP" Jego zdaniem Narodowy Bank Polski spóźnił się z podnoszeniem stóp procentowych i to o kilka lat. Wskazuje na 2017 r., kiedy zaczęło istnieć ryzyko, że przekroczenie celu inflacyjnego jest większe niż szanse na pozostanie inflacji poniżej celu. Jako drugi powód wysokiej inflacji w Polsce Rzońca wskazuje "zagubienie" NBP, które sprawiło, że stracił wiarygodność: — Wiarygodność jest ważna dla walki z inflacją. Jeżeli jest niska, bank musi działać znacznie silniej, to znaczy wyżej podnosić stopy procentowe. Inflacja w dużej części zależy od tego, co ludzie na jej temat sądzą — tłumaczy ekonomista. To prowadzi do podnoszenia cen przez przedsiębiorców i większych wymagań pracowników co do podwyżek. Zobacz także: Gorąco na spotkaniu z Morawieckim. "Chleb kosztował 2 zł, a teraz kosztuje 7 zł" Czytaj także w BUSINESS INSIDER Ekspert wyjaśnia, że z tych kłopotów nie da się wyjść bez poniesienia krótkookresowych kosztów. Widzi dwie ścieżki: poniesienie jednorazowych kosztów obniżenia inflacji, które dadzą nam stabilność cen lub gorszy scenariusz, czyli wprowadzenie zmian dopiero po "poniesieniu odpowiednio wysokich kosztów inflacji". Dalsza część artykułu znajduje się pod materiałem wideo: Największe zagrożenie Andrzej Rzońca wskazuje największe zagrożenie dla polskiej gospodarki: — Przestaniemy być postrzegani jako kraj niemal wysoko rozwinięty i powrócimy do grupy gospodarek wschodzących — mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Przewiduje, że wtedy nie pomogą podwyżki stóp procentowych, a słabnący złoty będzie pogłębiać inflację, co doprowadzi do spirali, czyli dalszych podwyżek stóp i osłabienia kursu. — Oczywiście skala podwyżek będzie zależała od tego, co będzie się działo w finansach publicznych — dodaje. Wskazuje też rekomendacje dla rządu, który jego zdaniem powinien trzymać się reguł fiskalnych, tzn. przede wszystkim nie wydawać więcej, niż zarabia. — Państwo musiałoby w mniejszym stopniu się zadłużać, a wydatki publiczne musiałyby rosnąć wolniej — wyjaśnia. Przewiduje, że gdyby państwo podnosiło podatki, hamowałoby długofalowy wzrost i zaleca, by uprościć i obniżyć podatki. Cięcie socjalu Wśród największych państwowych wydatków ekonomista wymienia przede wszystkim transfery socjalne, które zgodnie z jego prognozami również powinny zostać objęte oszczędnościami. — Wydatki na program 500 plus to około 40 mld zł rocznie, na 13. i 14. emeryturę — 20 mld rocznie. Natomiast wszystkie wydatki socjalne, łącznie z emeryturami i rentami, to około 600 mld zł rocznie — wyjaśnia w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Zobacz także: Fatalne prognozy dla inwestorów. To może być najgorszy rok od ostatniego globalnego kryzysu Ocenia, że alternatywą dla rezygnacji z tych wydatków są podwyżki podatków. Dodaje, że wybór należy do społeczeństwa, jednak powinien być świadomy. By go dokonać, należy "porównać korzyści z każdego wydatku z uciążliwością podatków, które muszą je sfinansować". — Jeżeli będziemy ściśle trzymać się zasady, że państwo wydaje tyle, ile zbierze podatków, to nie tylko znikną jego problemy finansowe, ale też odmieni się debata publiczna, a z nią to, co jest postrzegane jako politycznie trudne — tłumaczy. Uważa jednak, że prawdziwe problemy w Polsce pojawią się, gdy inflacja zacznie spadać, bo "wtedy rząd będzie musiał oszczędzać na wszystkim". Przewiduje, że skala oszczędności będzie gigantyczna i nie wystarczy jedynie zrezygnować z 13. i 14. emerytury. Źródło: "Gazeta Wyborcza" (DSZ)
zagrożenie wojną dla polski